Prawie rok temu kupiłam kilka książek Tildy. Godzinami je przeglądałam, zdychałam do przepięknych zdjęć i aranżacji. Musze powiedzieć, że to całkowicie moja stylistyka. Delikatna, romantyczna, kobieca. Na liście "do uszycia" mam... wszystko z tych książek - z wyjątkiem lal, które mnie ani Julki nie kręcą. Na szczęście stanowią niewielki procent książek (wbrew pozorom). Julka też jest zakochana w tej stylicie, potrafi pól dnia siedzieć na kanapie i kartkować książki, co 3 sekundy przebiegając do mnie i wskazując kolejną rzecz która MUSZĘ koniecznie jej uszyć.
Kupno maszyny do szycia jest w planach. Już od dawna mam wybrany model od Singiera, z kupnem czekam aż będę mieć pracowanie - pewnie za nie cały rok dopiero. Ale strasznie mnie korciło, musiałam coś uszyć, Julka też dziurę w brzuchu wierciła. W końcu sie odważyłam. Kupiłam 2 kupony materiału. Nie są idealne, tildowe, ale nie opłacało mi się już teraz zamawiać wymarzonych tkanin. A te są taniutkie - 12 zł za metr, w sam raz do nauki i zabawy z igłą :)
Julka wybrała sobie na początek ptaszka. Jest nie duży, nie skomplikowany, choć ma w sobie elementy, które chciałam przećwiczyć przed szyciem innych zabawek.
Wprowadziłam swoje modyfikacje. Po pierwsze dzióbek - w oryginale był z ostro zakończonego patyczka. Byłam pewna, że ptaszek wyląduje w łóżku Julki, więc musiałam zrobić go z czegoś innego. Padło na czerwony filc. Drugą zmianą są skrzydełka, u mnie leciutko wypchane, żeby ptaszek wyglądał jakby leciał :) Nie ma też drucikowych nóżek, za to Julka go sobie nabija na patyczek, który wtyka w doniczkę :) Oczka ma wyhaftowane. Wszystko od podstaw szyłam ręcznie. Długość ptaszka od dzióbka po ogonek to 18 cm, szerokość 6 cm.
Julce bardzo się spodobał, kazała szyć kolejne. Ta dziedzina mojego rękodzieła chyba najbardziej przypadła jej do gustu.
Pora zaprezentować mojego pierwszego szyciowego krzywulca